Wielka Sobota - dzień zadumy, zatrzymania.
Już niedługo, już za kilka godzin w wielu Kościołach rozpocznie się Wigilia Paschalna. Początek świętowania Zmartwychwstania Pańskiego. Bo droga Pana Jezusa nie kończy się na krzyżu, ale wychodzi poza, zwycięża śmierć.
Czy jest możliwe, aby przestępca został pastorem? I jak to jest, że wielki rabin, człowiek niezwykle poważany prosi jednego z wiernych, który coraz bardziej się oddala, aby ten napisał jego mowę pogrzebową? Książka, którą napisał Mitch Albom pt. "Miej trochę wiary Prawdziwa historia" zawiera zapisy rozmów autora z dwoma osobami oraz jego własne wspomnienia z dzieciństwa. Poruszane są także problemy wiary, jednak autor nie odnosi się tylko do jednego wyznania. Omawiane jest także życie, natura ludzka, wojny, miłość, dzieciństwo, starość. Problemy, które tak często nas nurtują. Opowiedziane w piękny sposób minione wydarzenia są skarbnicą niezwykłych cytatów.
"Nic tak człowieka nie prześladuje jak słowa, których nie wypowiedział." "Tabletki nie usuną fundamentalnego problemu ludzkiej konstrukcji. Pragnie się tego, czego mieć nie można. Szuka się własnej wartości w lustrze. Robi się tysiąc rzeczy, a jednak nie odczuwa się zadowolenia, bierze się więc na siebie jeszcze więcej."
"- (...) Kiedy noworodek przychodzi na świat, ma zaciśnięte piąstki, prawda? O tak? Zwinął dłoń w pięść. - Dlaczego? Bo niemowlę nie ma o niczym pojęcia i chce wszystko chwytać, mówiąc: "Cały świat należy do mnie". A stary człowiek, gdy umiera, ma otwarte dłonie. Czemu? Bo on już wie. - Co wie? - spytałem. - Że niczego nie możemy ze sobą zabrać." Podczas jej lektury uroniłam niejedną łzę, a także wiele razy naszły mnie różnego rodzaju refleksje. Serdecznie polecam tę książkę, zwłaszcza, że jest ona oparta o prawdziwe wydarzenia.
Życie jest niesamowite. Jednego dnia myślisz, że już nie dasz rady, że to wszystko Cie przerosło,a drugiego dnia wydarza się coś takiego, że masz ochotę skakać pod sufit - oczywiście z radości, nie jako pierwsze oznaki obłędu ;)
I tu przypomniałam sobie cytat: Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same.- Phil Bosmans
I tak właśnie wczoraj spotkałam przesympatyczną, bardzo ciepłą i co najważniejsze autentyczną osobę. Przynajmniej tyle mogę powiedzieć po tak krótkim spotkaniu :)
Życie jest darem. Jest nim. Dziękuję Ci Panie za ten dar i Twoją Obecność.
:)
* * *
W nawiązaniu do poprzedniego postu od jakiegoś czas na TVN7 leci "Castle" od sezonu pierwszego, aktualnie chyba leci drugi w weekendy. Powtórki są przez określoną liczbę dni dostępne na tvn player, serdecznie zachęcam do oglądania :)
Ja tymczasem razem z moim kubkiem cappuccino uciekam:) Trzymajcie się ciepło!
Tam gdzie w miłości ludzie stają się znowu ludźmi, otwiera się niebo nad ziemią. - Phil Bosmans
Jakiś czas temu na jakimś blogu natrafiłam na recenzję serialu "Castle". Już sam opis mnie zaciekawił, gdyż swojego czasu namiętnie oglądałam i czytywałam kryminały, jednak starałam się rozsądnie wybierać, te bardziej krwawe odrzucałam.
Jakiś czas temu obejrzałam pierwszy odcinek, pierwszy dla mnie, bo był to któryś z kolei sezon i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Fabuła dla mnie idealna! Richard Castle znany pisarz obserwuje policjantkę w śledztwach przy okazji jej pomagając, gdyż cierpiał na niemoc twórczą i potrzebował inspiracji. Sprawy są poważne, jednak samo zachowanie Castle'a już niekoniecznie co podoba mi się jeszcze bardziej, bo zawsze kończę oglądać serial z uśmiechem na ustach :D
CSI:Miami czy NY, którę oglądałam wcześniej były od początku do końca poważne, a tu o ile sprawa jest poważna, o tyle zachowanie bohatera np. w życiu prywatnym nie do końca. Przykładem może być dialog bohatera ze swoją córką, która mówi do niego, że wybiera się uczyć czy coś w tym stylu, a ten mówi, wolisz naukę od nielegalnych fajerwerek? A ona do niego zawiodłam Cię? A on tak :D No po prostu cud miód! :D:D Hahaha
Jest niepoważny, ale też potrafi być poważny i tym mnie urzekł!
Ostatnio także oglądam "Napisała morderstwo", ale o tym może w innym poście :D
Dawno mnie tu nie było. To znaczy jest co prawda post z października, ale to wszystko dotyczyło tylko recenzji...no tak miałam się na tym skupić. Niedługo do tego wrócę, chociaż ostatnio straciłam do tego serce. Nie czuję już takiej potrzeby jak kiedyś żeby tu pisać. A dlaczego? Zmieniłam się tak sądzę. Nauczyłam się żyć w tym realnym świecie.
W te wakacje wiele się działo. Najwięcej w mojej głowie i sercu. Różni ludzie, nowi ludzie, pożegnania. To wszystko szybko się działo. I dzieje nadal. Choć aktualnie jestem na etapie zatrzymania się. Stop. Trzeba przemyśleć.
Dziękuję tym wszystkim, którzy mimo wszystko dalej mnie tu czytają i postaram się poprawić w postach.
Na książkę Mhairi McFarlane "Nie mów nic, kocham cię" trafiłam przez przypadek. Jednak naprawdę mnie wciągnęła! Opowiada z pozoru standardową historię spotkania przyjaciół ze studiów po latach. Ben i Rachel spotykają się w Manchesterze. Ona świeżo po rozstaniu, on razem z piękną żoną Oliwią niedawno się przeprowadzili. I tak równolegle poznajemy dwie historie - Bena i Rachel za czasów studiów, a także Bena i Rachel obecnie.
Książka ta jest lekko zabarwiona humorem, przez to momentami można się uśmiać czy nawet podłapać kilka ripost. Czyta się lekko, szybko mimo swojej objętości oraz niezwykle wciąga. Nawet okładka przypadła mi do gustu co rzadko się zdarza. Niestety nie mam zdjęcia z tego co kojarzę, ale załączam link:
Mam nadzieję, że do biblioteki dotrze także kolejna powieść wyżej wymienionej autorki, która odpisała mi nawet na facebooku co oznaczam za bardzo miłe:)
Recenzja ta jest dosyć krótka, gdyż nie chce zbyt wiele zdradzać, ponieważ książka jest wg mnie naprawdę warta uwagi.
Pamiętam jak pewnego dnia leciał w tv jakiś program muzyczny. Bardzo spodobała mi się jedna piosenka, jednak nie znałam ani jej tytułu, ani wykonawcy. Pamiętałam teledysk. I tak nie wiem niestety jak ją potem odnalazłam ale udało się. To był ten oto utwór:
I tak zaczęła się moja nowa miłość. Był to rok może 2006. Na urodziny dostałam jej dwa albumy "No Angel" i "Life for rent". Zakochałam się, to nie była przelotna miłość, tylko dość trwałe uczucie do muzyki.
Mogę słuchać wielu rodzajów muzyki, wielu utworów, ale gdyby ktoś zapytał mnie kto jest moją ulubioną piosenkarką, mimo to, że mogłabym jej tymczasowo nie słuchać, odpowiedziałabym, że ona - Dido. Zawsze do niej i tak wracam po jakimś czasie :)
Niedawno dokupiłam kolejny jej album "Safe trip home". Na najnowszy "Girl who got away" nie skusiłam się ze względu na to, że dużą część piosenek ma wstawki jak ja to nazywam elektroniczne (komputerowe), a nie to lubiłam w starej Dido. Jednak mam kilka utworów, które i w tej płycie przypadły mi do gustu są to m.in. "Let Us Move On", "Day Before We Went War" i "Sitting On The Roof Of The World".
Dido urodziła się 25 grudnia 1971 roku w Londynie. Jej brat Rollo był członkiem rozwiązanej już grupy Faithless.
Gdybym miała odpowiedzieć, dlaczego akurat ona, nie umiałabym chyba znaleźć odpowiedzi. Po prostu to ta muzyka :).
Poniżej przedstawię kilka utworów z listy moich ulubionych. Na początek piosenka z pewnego filmu, która nie pochodzi z żadnego z jej albumów.